: Translatorskie dylematy Grisznaka
PrzestrzeĹ Krakowa
Z racji tego, że biorę się za kolejną porcję fików do tłumaczenia, postanowiłem urządzić sobie małą spowiedź publiczną, po cichu licząc na jakieś krytyczne uwagi lub też konstruktywne porady. A zatem...
Doskonale zdaję sobie sprawę, że dobrym tłumaczem nie będę nigdy. Po przeczytaniu tych fików, które zamieściłem na czytelni, dochodzę do wniosku, że jakbym sie nie starał, zawsze to tłumaczenie staje sie bardziej moje niż autora. Nie potrafię dostosować swojego języka do oryginału, język fika tak czy inaczej jest bardziej "grisznakowy" niż "oryginalny". W efekcie czego taka "Cindirella" niczym się nie różni od "Mamoru must Die", choć tylko pierwsza jest moim autorskim dziełem.
Dwa - najgorsza chyba rzecz, czyli humor. Lubię humor, gros moich tłumaczeń to komedie i parodie, podobnie jest w przypadku autorskich tekstów. Co za tym idzie, wyćwiczyłem się (bez fałszywej skromności przyznaję) w komizmie. Jednakże, ma to swoją drugą stronę. Mianowicie, nie potrafię się powstrzymać przed wstawianiem dowcipów, nawet tam, gdzie ich w oryginale nie ma. Co to oznacza? Podam przykład - w niektórych odcinak MMD jakaś 1/4 wszystkich dowcipów to takie, których w oryginale nie było, a które wydawały mi się idealne do danej sytuacji. Owszem, zdarzają się w oryginale dowcipy trudne w translacji (jak choćby pamiętany na tanuczym ircu casus "colonela Angusa", którego rozwiązanie podał mi dopiero, o ile dobrze pamiętam, Daer), a nawet nieprzetłumaczalne.
Trzy - znowu podam przykład. Tłumaczę obecnie fanfik, który opisany został na ff.necie jako "comedy/romance". Problem w tym, że w miarę lektury nie znalazłem w oryginale śladów "comedy". Co prawda, nie jestem władny aby ingerować bezpośrednio w treść, ale nie raz nie mogę sie powstrzymać, aby nadać jakiemuś zdaniu nieco bardziej żartobliwy, humorystyczny wydźwięk. Wszak teoretycznie "comedy" daje mi do tego jakieś prawo. Tylko czy na pewno?
Cztery - mam nieodparte wrażenie, że nie potrafię pisać/tłumaczyć czegokolwiek poważniejszego, jeśli chodzi o prozę. O ile w pracach naukowych czy prasowych nie mam problemu, tak w literaturze pięknej nie potrafię podejść do tematu zbyt poważnie. Może robię się z wiekiem zbyt cyniczny, a doświadczenia życiowe zrobiły swoje i nie potrafię napisać czegokolwiek, co miałoby poważniejszy wydźwięk. Obawiam się, że w tłumaczeniach też to wychodzi.
Pięć, choć pośrednio związane z punktem cztery - nawet jeśli próbuję napsiać coś poważniejszego, to i tak nie wychodzi. "Cindirella" miała być jak najbardziej poważnym fikiem (ma wszak wyznacznik "obyczajowy"), a zmieniła się w chorą parodię o nieco starszych bohaterkach Sailor Moon. Jeśli ktoś pamięta starą piosenkę o Malarzu Słoni, to wie, o co mi chodzi.
Ufff...trochę mi ulżyło. A teraz wracam do tłumaczenia fika "Fire on Ice", którego tytuł przerobiłem na "Płomień na tafli lodu", bo "Ogień na lodzie" mi zupełnie nie brzmiał i kojarzył się z "Gwiazdy Tańczą na Lodzie".